Hadziukowa i Solejukowa biegną przestraszone do Witebskiego. W chałupie Solejuków zalęgło się złe. Szklanki pękają, obrazki ze ścian spadają, a meble skrzypią. Trzeba coś z tym zrobić. Władze - i cywilne, i duchowne - dystansują się od sprawy, bo jest to problem niewygodny. Zjawiskami tymi zainteresowała się już jednak prasa. Źródłem parapsychologicznego niepokoju okazuje się jeden z synów Solejuków, który, jak to czasem w okresie dojrzewania bywa, w pewnych sytuacjach niechcący wysyła z siebie więcej energii, niż to jest ogólnie przyjęte. Lucy namawia księdza i wójta, by zlikwidowali problem, fundując dziecku stypendium. Pomysł wydaje się dobry, ale niestety, w trakcie wizyty żądnych sensacji redaktorów z prasy dojrzewać, i to w ten sam sposób, zaczyna córka Solejuków.